Chata Wędrowca


Chata Wędrowca
Wetlina.  Bieszczadzka wieś rozciągnięta u podnóża połonin. Otoczona  Ciśniańsko-Wetlińskim Parkiem Krajobrazowym  oraz Bieszczadzkim Parkiem Narodowym pełnymi setek gatunków roślin i  zwierząt.
Po raz pierwszy trafiłam tam przeszło dwadzieścia lat temu zimą. Drugi raz rok temu, latem.

Pierwszy pobyt w Wetlinie obrósł legendą, legendą szczeniackiej lekkomyślności i braku wyobraźni, gdyż drugiego dnia po przybyciu zabłądziliśmy w górach. Po całym dniu błąkania się, bez jedzenia i w ubraniach nieprzystosowanych do jakiejkolwiek wędrówki udało nam się zobaczyć w oddali światło i za nim podążyć. Tym sposobem, nocą, przemarznięci, przemoczeni i głodni, dotarliśmy do wioski oddalonej o kilkanaście kilometrów od naszego punktu wyjścia. Jak się zresztą okazało od kilku godzin szukali nas też ratownicy, powiadomieni przez Pietrka ze schroniska, w którym się na dwa tygodnie zatrzymaliśmy. 

Drugi raz w Bieszczady, i znowu do Wetliny, przyjechałam już z mężem. I ani spóźniona miłość, ani zauroczenie tym miejscem, nie są powodem, dla których Wetlina już nigdy nie pozwoli mi o sobie zapomnieć...
Wetlina to nie tylko góry, parki, zwierzęta czy rośliny. Wetlina to Ewa i Robert Żechowscy, ich dzieci Michalina i Maksymilian, pies Blaszka i kot Patyczek.

omlet z owocami
A Ewa i Robert to Chata Wędrowca. Miejsce, które uzależnia. Uzależnia wspaniałą kuchnią serwowaną przez Roberta, który jest właścicielem i kucharzem w jednej osobie oraz autorem Naleśnika Giganta z Jagodami, kultowego dania certyfikowanego jako Bieszczadzki Produkt Lokalny.Gdybym umiała pisać, to o pysznościach podawanych w Karczmie Chaty Wędrowca napisałabym poemat. Powiedzenie, że ich jedzenie, które przygotowywane jest na miejscu ze świeżych produktów lokalnych i słowackich to poezja, to za mało.
omlet z warzywami

W Chacie stołowaliśmy się przez dwa tygodnie, może w tym czasie dwa, góra trzy razy, zrobiliśmy skok w bok i długo pluliśmy sobie za to w brodę. Ale mimo to, udało nam się skosztować prawie wszystkich dań, serwowanych na miejscu, choć zawsze kusiło, żeby ponownie zamówić to co jedliśmy dzień wcześniej, bo tak było pyszne, że już chyba nic owej potrawy nie przebije, a jednak przebijało. 

Łukasz (z prawej) specjalnie zrobił dla nas piwo rezane
Mnie kupiły Talerze Szabo, wszystkie! Czyli placek ziemniaczany z dodatkiem mięsa do wyboru: baraniny, drobiu, polędwiczek czy mięsa wieprzowego. Nic bardziej, z wyjątkiem zimnego piwa, tak nie smakowało, po całodziennej wędrówce po górach. A piwa w Chacie Wędrowca nie zabraknie, do wyboru są czeskie, polskie i słowackie. Ciemny Saris wypijałam jednym duszkiem, zanim jeszcze pojawiło się jedzenie na stole.
Na śniadanie stół się uginał, starałam się jednak zawsze zrobić miejsce w żołądku na omlet. Do wyboru był omlet z warzywami albo owocami. Ten drugi wymiata! Jeśli akurat po kilku dniach miałam lekki przesyt omletami, to mogliśmy poprosić o kiełbaski albo jajka: sadzone, na twardo, na miękko czy jajecznicę.

Chata Wędrowca, Karczma
Nie będę rozpisywać się nad wszystkimi daniami, które jedliśmy w Karczmie, najlepiej samemu je skosztować. Dodam, że tam nawet zwykły kartofel smakuje jak najlepszy smakołyk.

Na ścianie przy jednym ze stolików widnieje napis: "Kto do nas przychodzi dwa razy się rodzi". Ja bym go zmodyfikowała: "Kto do nas przychodzi temu po dziewięciu miesiącach dziecko się urodzi".




Franek urodził się po blisko 36 tygodniach od naszego powrotu z Bieszczad i zastanawiamy się czy wyrośnie na bieszczadzkiego zakapiora. Tak czy siak nie możemy się doczekać kiedy pojedziemy z nim do Wetliny, do Ewy, Roberta, Miśki, Maksa, Blaszki i Patyczka.

Kamil z Blaszką w Chacie Wędrowca, noclegi



Brak komentarzy

Prześlij komentarz